Dawno temu siedząc z rówieśnikami na fotelu całkiem nowej syrenki mojego ojca, rozkminialiśmy naszą ówczesną rzeczywistość.
Mieliśmy po 7 lat i już wtedy rozmawialiśmy na tematy egzystencjalne. Nasi koledzy z podwórka mający po 16 lat wydawali nam się bardzo dorośli, a rodzice, cóż po prostu starzy. 40 lat? nikt tak długo nie żyje mówiliśmy. Jeszcze wtedy nic nie wiedziałam o swojej chorobie i jej rokowaniach, jeszcze wtedy chodziłam. Moją codzienność determinowała szkoła i strasznie ważne problemy wieku dziecięcego, takie jak komunia i jak to możliwe że bóg wszystko widzi.
Nie miałam szczęśliwego dzieciństwa i nie tylko dlatego że większość czasu spędziłam w szpitalach, w miejscach w których musiałam nauczyć się dostosowywać do zastanych okoliczności, naginać do reguł już istniejących. Byłam niepełnosprawnym fizycznie dzieckiem ze zdrową duszą i umysłem. Długo nie mogłam zaakceptować tego, że z dnia na dzień przestałam chodzić, tego że jestem coraz słabsza, tego że jestem wykluczana. Do tej pory mam problem z akceptacją właśnie wykluczenia. Ciężko jest wytłumaczyć sobie, że na ten koncert, czy do tej knajpy wejść nie możesz, bo jesteś kaleką, a właściciele mają w dupie takich klientów jak ty. Dziwnie się czujesz jak jesteś wykluczona ze szkolenia, czy konferencji. Jeszcze ciężej jest zaakceptować to, że tam właśnie chcą się spotkać twoi znajomi.
Z czasem nauczyłam się z tym żyć.
Odcinać grubą krechą ludzi, którzy nie rozumieją, że wnoszenie mnie po schodach to dla mnie trauma, tym bardziej że kilka razy uderzyłam już głową w beton. Odcinam się też od tych, którzy myślą, że swoim entuzjazmem są w stanie zmienić moje podejście, a odmowę traktują jako fanaberię. Zamieniam ich na nowych znajomych z szerszym światopoglądem. Przeżyłam już kilka wymian moich „przyjaciół”, tych prawdziwych jestem w stanie policzyć na palcach jednej ręki. Akceptuję to, że ludzie pojawiają się na chwilę w moim życiu traktując mnie i mój wózek jako ciekawostkę, a za chwilę tak samo szybko jak się pojawili znikają.
Zawsze byłam wścibską, nie ciekawską, nie żywą, ale właśnie wścibska dziewczynką.
Moje pytania wielokrotnie zawstydzały dorosłych i wzbudzały konsternację. Musiałam dość szybko nauczyć się może nie tyle manipulacji, co lawirowania między tym, co chcę wiedzieć, a tym jak to uzyskać.
Z wiekiem tylko mi się to pogłębiło i nie, czas tego nie wyleczył. Co prawda czasami milczę, gdy nakazuje tego dobre wychowanie, ale zazwyczaj popełniam gafę za gafą. Ale jest mi z tego powodu absolutnie wszystko jedno.
Mogę śmiało stwierdzić, że moja pewność siebie i egoizm wielokrotnie ustrzegły mnie przed popełnieniem samobójstwa.
Pierwszy raz to czas nastoletni, gdzieś kiedyś tam, zostałam pozostawiona sama sobie, bezsilna z demonem, z którym nie umiałam walczyć. Przetrwałam. Tą pierwszą, tą druga i kolejne też.
Przeżyłam. Żyj na złość innym – niezbyt optymistyczne i popularne motto, ale jakże prawdziwe. Dla mnie prawdziwe. Każda porażka, każde odrzucenie, wykluczenie, zapomnienie, odcisnęło piętno na mojej duszy, czasami i ciele, ale też wzmocniło mnie na tyle, że już nie boli.
Dziś kończę 42 lata.
Ten post to nie jest post podsumowujący moje życie, to post w którym chcę Ci powiedzieć, że to właśnie Ty jesteś ważna – ważny. Tego nauczyły mnie moje porażki, tego nauczyli mnie ludzie, którym wielokrotnie poświeciłam wszystko. Twoje dobro musi być dla Ciebie najważniejsze, bo jak nie nauczysz się żyć sama – sam ze sobą, jak nie nauczysz się wykorzystywać swoich mocnych stron to przemkniesz przez swoje życie pełen żalu i tęsknoty za tym czego nie udało Ci się osiągnąć i być może nigdy nie uda Ci się osiągnąć. Ewoluuj, zmieniaj cele, stawiaj sobie takie, które możesz osiągnąć i małymi krokami zmierzaj w stronę tych wielkich.
Jest taka rzecz, z której robię sobie czasem cyniczne podśmiechujki. Gdy jakiś bloger napisze tekst, a pod owym pojawiają się komentarze o treści: O MÓJ BOŻE, JAK JA TEGO POTRZEBOWAŁAM. I los gryzie mnie właśnie w tyłek, bo dziś ten Twój tekst naprawdę dał mi do myślenia, i – powiem to – był mi potrzebny 🙂 Życzę Ci spełnienia marzeń, tych najbardziej wystrzałowych też 🙂 Sto lat!
Stówka !!! – wiem, że ludzie tyle nie żyją 🙂 42 – toż to już starowinka nad grobem, przypomniałaś mi, że były czasy kiedy o 25 latkach myślałam, jacy starcy 🙂 a dziś wiem, że życie zaczyna się po pięćdziesiątce 🙂 Może być proseco 🙂
Kieruję się na co dzień właśnie takim podobnym mottem. Przykro mi, gdy widzę ludzi, którzy swoje życia odkładają na potem. A potem jest już za późno. A co do ludzi, którzy nas otaczają, to myślę, że czasami już tak jest, że ta wymiana „przyjaciół” jest konieczna. Każdy człowiek nas może czegoś nauczyć, pomaga nam się skonfrontować również z naszymi strachami i ciemnymi stronami. Tez takiej wymiany dokonuję, bo gdy odejdzie „stare” jest miejsce na „nowe”.
Zajebiście mądry tekst Rene! I cholernie Cię podziwiam za siłę, mądrość i dystans do tego co Ci się przytrafiło i do ludzi, którzy zawiedli.
Życzę Ci żebyś się nie zmieniała, żeby teraz byli wokół Ciebie tylko Ci właściwi ludzie i żebyś po prostu była szczęśliwa <3
Też tak miałam jak byłam mała. Wydawało mi się, że 40 to już prawie śmierć, a teraz? Teraz, to myślę tak o ludziach, którzy są po 80 czy 90 😛
Podoba mi się też przesłanie tego artykułu. Trzeba żyć teraz, a nie w przeszłości czy teraźniejszości. Jak nie będziesz patrzyła gdzie idziesz to się przewrócisz.
Jesteś niewiarygodnie ciekawą osobą! Sposób, w jaki piszesz, skłania do refleksji…:)
jak bardzo perspektywa się zmienia z biegiem lat, co?
To jest piękne, co napisałaś. Jesteś dojrzałą i świadomą swojej wartości kobietą. Wiele osób użala się nad sobą, zamiast wziąć się w garść. Tęsknią za czymś, czego nie mają, po drodze gubiąc to, co udało im się zdobyć. To przykre. Jesteś inspiracją 🙂